wtorek, 15 stycznia 2013

Rozdział 7

Tylko Szliśmy dość dziwnym korytarzem jak dla mnie. Światła wyglądały jakby w ogóle nie trzymały się lamp. Migotały same z siebie. Poruszając się, jakby wiatr nimi igrał. Tylko, że wiatru praktycznie nie było czuć, że się porusza.

Cała ta sceneria z lekka mnie przerażała. Wiedziałam, że jak na razie nieprzyjaciel nie trafił na nasz ślad, ale to nie oznaczało, że mogłam czuć się pewnie.

Moim zdaniem wszystko było nie tak jak powinno. Wszystko było zupełnie na opak. Cały czas przyglądałam się tym lampom, i cały czas coś mi nie pasowało. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie chodzimy po podłodze, lecz odwrotnie po suficie.

To było wielce dziwne, bo praktycznie było żadnego śladu, że chodzimy głową do dołu. Ten zamek zaczął jeszcze bardziej mnie przerażać. Nie ma co ukryć. Wolałam nie wiedzieć, co jeszcze on w sobie skrywa za tajemnice, i dziwactwa za razem.

Tylko ja jedna zwróciłam na to uwagę, bo reszta jakoś nic nie zauważyła, widać tylko ja się przejmuje takimi drobiazgami, jak chodzeniem po suficie, a nie podłodze. Ale jedno było dość zastanawiające. Jeśli chodzimy po suficie, to dlaczego wszystko wydaje się jakby było na miejscu.

Zupełnie jakbyśmy tego nie odczuwali, że coś jest nie tak. Zaczęło mnie to denerwować, do takiego stopnia, że nawet nie patrzyłam gdzie idę. Szłam niczym maszyna, nie myśląc, że się poruszam do przodu.

Całą moją uwagę pochłonęło rozmyślanie, dlaczego chodzimy do góry nogami. Nic innego mnie nie interesowało. Wszystko inne jakoś było mi teraz czysto obojętne. Nic nie mogło, nawet gdyby chciało, zwrócić moją uwagę.

Jak dotąd tylko kilka razy zdarzyło mi się coś podobnego. Ale czemu, sama nie wiem. Nie myślałam, ani nie próbowałam o tym później rozmyślać, bo i tak nie było o co. Prawdę mówiąc, nie interesowało mnie to bardzo. To były nich nie warte uwagi epizody. Dlatego o nich nie pamiętałam.

Zupełnie byłam wyłączona, z tego co się wokół mnie dzieje, dlatego też nie usłyszałam, szeptu moi braci, którzy mówili, że teraz musimy się zatrzymać, bo trzeba się zastanowić, jak zejść na dół, ponieważ droga zaczynała się coraz bardziej pochylać do dołu. Niczym, zjazd z górki na sankach.

Niestety moje zmysły zareagowały dość za późno, ale o tym to już nie było warto myśleć, bo i tak nic bym nie zrobiła. Moje przyjaciółki i bracia stali nad pochylnią. Ja zaś z powodu mojego zamyślenia trochę wolniej od nich szłam.

Co spowodowało, że nie jak się zorientowałam było już za późno, i wpadłam ni nich, wywracając ich. I pech chciał, że zjechaliśmy, turlając się na sam dół. Do kompletu narobiliśmy takiego hałasu, że wróg mógł nas namierzyć perfekcyjnie.

Byłam wściekła na siebie. Nie da się ukryć. Ale co się stało, to się nie odstanie. Tego już cofnąć nie można. Nawet gdybym chciała. Widać tak miało być, a nie inaczej. Może tak właśnie miało być? Kto wie? Ja tego sama nie wiem.

Turlaliśmy się, i turlaliśmy. W końcu zjechaliśmy na brzuchu na sam koniec. Dopiero teraz pisnęłam, bo widziałam jak ściana się coraz bardziej zbliża i zbliża. Jak czegoś zaraz nie wymyślę, rozklaskamy się niczym pomidor na ścianie. A to mi się wielce nie uśmiechało.

Akane (piszcząc): Ja nie chce umierać!

Yukari (piszcząc): Ja tak samo!

Misa: AAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Keith & Matt: Uspokójcie się!

Prawie wrzasnęli, ale musieli się uspokoić, bo inaczej będzie z nami źle jak nic.

A to było nieuniknione gdybyśmy, zaraz czegoś nie wymyślili. Moje wewnętrzne „ja” wrzeszczało w środku, że nie chce umierać, nie teraz, bo jeszcze tyle lat przed sobą, i nie ma zamiaru zginąć w tak błahy sposób.

Zanim zorientowałam się co robię. Poczułam się jakbym weszła w trans. I stałam się zupełnie inną osobą. To było dość przerażające, z mojego punktu widzenia, bo nie panowałam nad tym co robię, ani mówię. A to przeraziło mnie nie na żarty. Pierwszy raz coś takiego miałam. I wiedziałam doskonale, że to mi się wcale nie podoba. Ale nic poradzić teraz nie mogłam.

Zaczęłam wymachiwać rękami, i z moich ust padały dziwne słowa, zupełnie w nieznanym mi języku. Pierwszy raz taki słyszałam. Twierdziłam, że to czysty bełkot, bo nic z tego zrozumieć nie mogłam. Ale to co się potem stało, utwierdziło mnie, że nawet mogę gadać w nie znanym mi języku, byleby mi to uratowało życie.

Szczerze mówiąc, nie widziałam min moich braci, ani przyjaciółek, ale jedno jest pewne, przestali gadać, bo ich to zszokowało. Kiedy znów podniosłam wzrok w kierunku ściany, zobaczyłam, że jest wysłana materacami, jak i podłoga pod nią.

Tego to już naprawdę się nie spodziewałam. Oni również też nie. Z głośnym łomotem wpadliśmy na ścianę. Odbijając się od niej i lądując na materacach pod nią, odbijając się od nich i z łomotem lądując na podłodze.

Najpierw Keith i Matt, potem na nich wpadły po kolei Yukari, Akane i Misa, a ja doprawiłam z całą siłą na sam koniec. No po prostu genialnie, nie powiem. Słyszałam tylko jęki moich braci, którzy zostali przygnieceni do podłogi. A moje wylądowanie tylko pogorszyło to wszystko.

Keith & Matt (synchronizując się): Mogły byście zejść z nas? I tak już czujemy się jak naleśniki.

Yukari: Co wy nie powiecie? A my to jak się czujemy?

Akane: Prawda.

Misa: No właśnie.

Ja: Przestańcie marudzić, tylko się podnieście. Chyba nie chcecie tu leżeć przez całe wieki.

Lekko wkurzona, ściągając moje przyjaciółki z moich braci.

Yukari (uśmiechem na twarzy): No, no, widzę, że się Katuś zazdrosna zrobiła?

Ja: Ja zazdrosna? Nie rozśmieszaj mnie, bo pęknę!

Byłam lekko tym oburzona. To już lekka przesada. A może jednak, gdzieś w głębi serca, byłam, chociaż odrobinkę zazdrosna, ale czemu? To przecież moi bracia, więc w czym problem? Nie wiem sama, to było jak dla mnie za dużo emocji na raz.

Podczas, gdy się sprzeczałam z Yukari, o tym, że wcale nie jestem zazdrosna i że to sobie ona ubzdurała, podnieśliśmy się na nogi. I zaczęliśmy się rozglądać, gdzie nas poniosło. Ten korytarz znów nie przypominał tego co widzieliśmy wcześniej.



Było jeszcze bardziej upiornie niż przedtem. Korytarz się wił i zakręcał w różne strony. Szliśmy, praktycznie z sercem na dłoni, bo nie wiedzieliśmy co nas czeka, za każdym zakrętem.

Matt: Katuś w jakim ty języku gadałaś, nim te materace się pojawiły?

Keith: To dobre pytanie, bo w życiu czegoś takiego nie widziałem, przyznam się bez bicia.

Mieli naprawdę zdziwione miny.

Ja: Ja sama nie wiem, co ja gadałam. Czułam się jakby w transie. To nie byłam ja, to jest pewne, ale kim byłam, tego wam niestety nie powiem, bo sama bym chciała się tego dowiedzieć.

Misa: Ale jak dla mnie to było bezbłędne! Szkoda, że tak się nie zachowujesz podczas szkolnego festiwalu.

Była pełna podziwu.

Ja: Ej, Misa, to już był cios poniżej pasa, wiesz?

Wkurzona z lekka tym co powiedziała Misa.

Misa: Przecież to szczera prawda, prawda dziewczyny?

Zwróciła się do Yukari i Akane.

Yukari: Raczej wolę, jak jest sobą, a nie w transie, bo jeszcze by nas pozabijała, myśląc, że jesteśmy wrogami numer jeden na jej liście.

Matt: Nie wiem, o co wam chodzi, ale pogadacie o tym jak wrócimy, teraz musimy się jakoś z tego labiryntu wydostać.

Był już z lekka wkurzony, bo wydawało mu się, że ciągle chodzimy w kółko. I żadnego postępu widać nie było. I to było dość irytujące, nie powiem.
Nagle poczułam, że coś mnie szarpie za górę sukienki. Odwracam się, a tu nic. I tak z parę razy. To było denerwujące.

Ja: Misa, przestań ciągnąc mnie za sukienkę!

Oburzona tym i to bardzo. Misa zaś podskoczyła, bo się tego nie spodziewała.

Misa: Ale, Katie, ja cię nie ciągnę za sukienkę. Po cholerę bym to robiła?

Lekko zdziwiona tym co powiedziałam.

Ja zaś uparcie stałam przy swoim.

Ja: więc kto mnie szturcha i ciągnie za sukienkę, jak nie ty? Bo tylko ty idziesz za mną …

Teraz to już się zdenerwowałam i to bardzo. Bo wyglądało to jakbym zbzikowała co najmniej.

Matt & Keith: Przestańcie nasz szturchać, to już jest denerwujące!

Akane: No nie, oni również?

Yukari: Akane, przestań!

Akane: Ale co ja mam przestać?

Cała na szóstka stanęła w połowie drogi, próbując dociec co nas tak ciągnie i szturcha.

Wtedy wszystko wokół nas zaczęło robić się zamazane. Wszystko zaczęła zakrywać mgła i zaczęliśmy słyszeć głos, który nas wołał.

Głos: Matt, Keith, Katie, Yukari, Misa, akane, obudźcie się!

Głos: Cholera, to już przesada … Rozumiem, że chciał sprawdzić, ale to już było nie odpowiednie … Przegiął jak nic …

I nastała kompletna ciemność. Tyle co widziałam, tak jak sądziłam, że widziałam.

CDN.

__________________________________________________
No i wreszcie udało mi się napisać 7 rozdział. Możliwe, że jeszcze dzisiaj pojawi się 8 rozdział. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Chciałam napisać coś śmiesznego, ale stwierdziłam, że napisze to w kolejnym rozdziale, bo tak to by nie miało rąk i nóg. Miłego czytania

sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 6

Słuchając "Sympathia" by Versailles, stwierdziłam, że napiszę kolejny rozdział ^^ Plus zmieniłam nick i awek XD Może i będzie krótszy, ale zawsze lepsze to niż nic ... I już więcej nie przynudzam.
_________________________________________________

Kiedy bliźniacy przenieśli nas w inne miejsce i czas. Pewna osoba zmierzała w kierunku lotniska. Była ewidentnie zdenerwowana, ponieważ ludzie na ulicy ciągle się na niego gapili. I to, żeby się tylko gapili, to byłoby jeszcze znośne, ale nie...

Niedługo potem, jakiś ludzie zatrzymali go, mówiąc, czy mogliby zrobić z nim sobie zdjęcie. On na to, że "Nie, nie ma takiej mowy! Żadnych zdjęć! Do diabła! Nie jestem żadnym muzykiem, ani tym bardziej to nie jest żaden cosplay żadnego "Mayu" z Lareine, więc sobie darujcie!"

Zaraz potem wyminął ich i szybkim krokiem przeszedł na zielonym świetle i zmierzał w kierunku lotniska.

Do siebie: Mam już tego serdecznie dość, czemu ci ludzie się na mnie uwzięli, to już zaczyna być chore ... Może tam gdzie lecę, nie będą mnie tak dręczyć ... Katuś już nie długo znów się spotkamy!

Wjeżdżając po schodach.

W tym czasie, ja bracia, i moje 3 przyjaciółki wędrowaliśmy ciemnym, zimnym, upiornym korytarzem.
Wyglądało to identycznie, jak w moim śnie, który od nie pamiętam kiedy, ciągle mi się powtarzał.

Było to już naprawdę przerażające, bałam się, że jeśli dotrzemy do zakrętu, stanie się coś okropnego.

Zawsze kończyło się tym, że coś wyskakiwało zza rogu i rzucało czerwonym światłem, i potem z piskiem budziłam się, zlana potem i przerażona paskudnie. To uczucie dość długo się potem utrzymywało. Bałam się, że nagle coś wyskoczy zza rogu i mnie zabije.

Jak dotąd nikomu o tym nie mówiłam, stwierdziłam, że uznają mnie za wariatkę, jeśli im o tym opowiem. Ale teraz tego żałowałam. Modliłam się w duszy, by tak właśnie nie było.

Widziałam śmierć swoich przyjaciółek, i to, że nic nie mogłam zrobić. Byłam kompletnie bezsilna, bezużyteczna, tylko stałam i patrzyłam jak jedna po drugiej ginie.

Nawet nie zauważyłam, kiedy dwie łzy cichutko spadły mi na kołnierz mundurku. To było straszne, i najgorsze było to, że niedługo się to stanie ...

Chciałam coś zrobić, by temu zapobiec.W końcu odważyłam się szepnąć.

Ja: Keith, Matt, proszę zmieńmy kierunek, nie idźmy tym korytarzem. Bardzo was proszę ...

Głos lekko mi drżał, gdy to mówiłam.

Nagle zatrzymaliśmy się w 2/3 drogi. Bliźniacy odwrócili się w moją stronę. Byli kompletnie zdziwieni. W sumie moje kumpele też.

Keith: Katuś co się stało?

Lekko zdziwiony moją prośbą.

Ja: Ponieważ od dłuższego czasu miewam sen, który teraz się właśnie sprawdza ... I jak nie zmienimy drogi, to wszyscy poza mną zginą. Ja wcale nie żartuję, już nie raz to co mi śniło sprawdzało się. Dziewczyny mogą to potwierdzić.

Mówiłam poważnym głosem. Nie miałam ochoty na żartowanie sobie, tak jak sobie teraz myśleli moi bracia, bo widziałam ich miny, który oznaczały, że mi za grosz nie wierzą.

I jak tu takich przekonać? Hm... Zastanawiałam się, czy nie wzięli mnie za wariatkę, bo to było całkiem prawdopodobne.

Yukari: Katie nie żartuje, mówi szczerą prawdę. Zawsze przed różnymi groźnymi incydentami, miała sen, i dzięki temu, nikt w naszej szkole nie ucierpiał z powodu pożaru, lub innych rzeczy. Raz tylko dyrekcja zignorowała jej ostrzeżenie, a potem nastąpiło zawalenie się dachu sali gimnastycznej. To nie było śmieszne. Od tego czasu wszyscy jej wierzą.

Mówiła poważnie do braci.

Matt: Jeśli to prawda, to Keith, lepiej zmieńmy drogę, od początku czułem, że coś może się stać, a Katie tylko mnie w tym utwierdziła w tym przekonaniu.

Wówczas coś usłyszeliśmy. Dochodziło to z końca korytarza. Właśnie z tego końca, do którego zmierzaliśmy.


Keith: Cholera!

Zaklną cicho pod nosem, bo widocznie to co mówili właśnie chciało się teraz stać.

Akane: Co to było?

Przerażona. Chowając się za Misą, która nie lepiej była wystraszona.

Misa: Mam nadzieję, że to był tylko wiatr ...

Próbując sobie to wytłumaczyć.

Ja: Szybko, w tę stronę!

Wskazałam na inny korytarz.

Keith: Jesteś pewna?

Nie był w stu procentach pewny, czy dobrze robią.

Ja: Tak! to lepsze niż zginąć!

Łapiąc braci za frak i robiąc sprint niczym gepard o.O

Dziewczyny poleciały za mną ja wiatr...

Kiedy tylko szybko otworzyłam drzwi na przeciwko nas. Wrzucając braci do środka siłą nosorożca i wpychając dziewczyny też do środka z piskiem zamknęłam drzwi do tego korytarza. I przystawiłam ucho do drzwi.


Tak jak przewidziałam, miało się stać, tak samo jak w moim śnie. Pojawiły się dwie postacie. Szły w naszą stronę, tam, gdzie jeszcze chwilę temu staliśmy.

Usłyszałam dwa głosy.

Głos 1: Mieli tędy iść?! Co do diabła!

Wkurzony na maksa, z tego co było słychać, z t tonu jego głosu.

Głos 2: Jak mogłeś się tak pomylić? Idiota!

Słychać było jak walnął czymś o ścianę, aż się ściany i podłoga zatrzęsły.

Głos 1: Ta mała Boomwoodka nas przechytrzyła! A niech ją! Idziemy dalej, może ich znajdziemy, a wtedy rozprawimy się z nimi raz i na zawsze!

Ruszyli dalej, mijając naszą kryjówkę. Na całe szczęście, tak sobie pomyślałam, wolałam nie wiedzieć, co by było, gdyby nas dopadli.

Misa: Katie miała jednak rację, zabiliby nas, gdybyśmy się nie schowali nim się pojawili.

Yukari: Byłoby z nami kiepsko, gdyby nas dopadli.

Akane: Co wy nie powiecie? Ja mam już tego dość, chce wrócić do domu!

Uroniła kilka łez.

Ja: Wiem, nie tylko ty chcesz, żeby się to już skończyło, ale nie możemy się teraz poddać, musimy walczyć do końca. Ale jedno jest pewne, nie pozwolę, by nikt z moich przyjaciół ucierpiał z mojego powodu. A teraz musimy jakoś się przedostać, do cholernej fontanny, by móc wrócić do domu. Ale nim to zrobimy, musimy ustalić plan wyeliminowania tych dwóch. Wiem tez, że jak ich wyeliminujemy, ten ktoś przyśle kolejny zabójców, na ich miejsce.

Keith: Masz rację, nie poddadzą się tak łatwo. Na razie nie widzą, że my wiemy, trzeba to wykorzystać, to nasza broń na ten moment.

Matt tylko pokiwał głową na znak, że się zgadza, z tym co powiedział Keith.

Misa: O KAMI-SAMA!

Pisnęła ze strachu.

Matt rzucił się, by uciszyć Misę. Zatkał jej usta, by dalej nie piszczała.

Matt(cicho): Czyś ty oszalała? Chcesz zdradzić nasze położenie wrogowi!

Wściekły jak nigdy dotąd.

Ja, Keith, Yukari i Akane zesztywnieliśmy ze strachu.

Zaraz potem cała nasza szóstka wcisnęła się w ścianę, by tylko przeczekać i nadsłuchując, czy nikt nie idzie w naszym kierunku.

Na szczęście, nikt nas nie usłyszała. Chwała Bogu, bo już miałam okropne wizje, tego co mogłoby się stać.

I dopiero teraz zorientowaliśmy gdzie jesteśmy. Ten korytarz zupełnie nie pasował do tego co widzieliśmy wcześniej. Był oświetlony czerwonym światłem, które biło z czerwonych lamp umocowanych na ścianach.

Widok był nieziemski. Istny teatr cieni i świateł. Jednakże nie mieliśmy czasu by się temu przyglądać, bo wiedzieliśmy, że jeśli się z stąd nie ruszymy teraz, później może być za późno.

Chcąc, nie chcąc ruszyliśmy przed siebie. Dalej okrywając, rzeczy o których inni mogliby tylko pomarzyć.

Przed nami otwarł się korytarz, który jak przypuszczałam strzegł coś co nam pomoże przechytrzyć wroga. I wygrać pierwszą, ale nie ostatnią bitwę o przetrwanie.

CDN.

czwartek, 10 stycznia 2013

Rozdział 5

Z trzaskiem zamknęłam drzwi za sobą. Ale zaraz potem, wychynęłam się zza nich, i wywiesiłam tabliczkę: "Proszę nie przeszkadzać! Braciom wstęp wzbroniony, bo zabiję!". I schowałam się szybko z powrotem.

Usiadłyśmy na poduszkach na podłodze. Yukari wyjęła z torby laptopa, a potem wyjęła jakieś papiery.

Były to notatki z z ostatnich zajęć z fotografii.

Akane: Nie mogę zrozumieć, o co chodzi z tym tematem? Też musiał nam taki podać?

Westchnęła biorąc szklankę z sokiem.

Misa: Nie to, że nam podał, tylko losowaliśmy. Kto mógł przewidzieć, że taki beznadziejny nam się trafi.

Wyjmując zeszyt i długopis.

Ja: Już lepiej nic nie mówcie! Totalna masakra, ale nie damy się, nie ma mowy, chyba nie chcecie by ta cała Rina i jej paczka się z nas śmiały. Ja na to nie pozwolę!

Walnęłam dłonią o mały stolik, który postawiłam w pokoju by było nam wygodnie, niż na małym zydlu przy biurku.

Yukari: Masz rację, Hime, musimy zetrzeć ten głupi ich uśmieszek z twarzy. Mam już dość jak ta cała "diva" wszystkimi pomiata. Uważa się za nie wiem co! To już totalna przesada.

Stawiając szklankę z sokiem.

Akane: Ale z drugiej strony musimy uważać, by nas nie zrównała z ziemią.

Mając nutę zdenerwowania w głosie.

Ja: Akane, masz rację, ale jedno jest pewne, trzeba coś z tym zrobić, bo to już jest niemożliwe, by grupka ludzi rządziła całą szkołą. I nikt nie chce się im przeciwstawić, bo boją się, że ich zniszczy ...

Przewracając kartkę w zeszycie.

Misa: Prawda, więc co możemy zrobić, w tej sprawie?

Załamana.

Ja: Czekać, aż im się noga podwinie i wykorzystać to jako dobry argument by ich z tego piedestału zestrzelić.

Miałam groźną minę jak to mówiłam.

Akane: Ty chyba nie chcesz ich zastrzelić?

Miała zgrozę w oczach.

Ja: Akane, co ty gadasz, nie mam zamiaru nikogo zabijać. Po prostu chodziło mi o to, że poczekamy na odpowiedni moment, i ich zdemaskujemy, i wtedy stracą swoją pozycję, wróci stary ład, który był o wiele lepszy od tego jaki teraz nam narzucili.

W tym czasie bliźniacy byli na dole. Obaj siedzieli na przeciwko siebie, w dwóch fotelach.

Keith: Widziałeś, co wywiesiła na drzwiach?

Lekko wkurzony.

Matt: Tak, widziałem, trochę jednak przesadziła. Ale z drugiej strony nie dziwię się. Jej fobia w stosunku do facetów mówi sama za siebie. Uważa nas za zło wcielone, czy coś w ten deseń ...

Oparł ręce na kolanach.

Keith: Eh... Trzeba coś z tym zrobić, bo w takim wypadku naszej siostrze nie pomożemy ...

Biorąc kubek z herbatą.

Keith: A to wcale nie będzie ...

Matt: Cicho! Coś słyszałem!
Uciszył brata.

Usłyszeli potworne wycie. I to wcale nie był wiatr.

Keith: Cholera! Nie teraz!



Zrobiło się trochę duszno, jakby część powietrza nagle gdzieś zniknęła. Wstałam i powędrowałam do okna i otworzyłam je, by wpuścić świeżego powietrza do środka. Ledwo co otworzyłam okno, zrobiło się ciemno, zerwał się porywisty wiatr, i do kompletu zgasło światło.

Misa: Co się dzieje?!

Akane: Nie mam bladego pojęcia!

Yukari: Hime ty chyba nie robisz sobie jakiś idiotycznych żartów?
Przerażona.

Ja: Czyś ty oszalała! Nigdy! To nie moja robota!

Byłam kompletnie przerażona, i głosik trochę mi zszedł z tonu.

Wówczas usłyszałyśmy okropne bum, które nas powaliło na podłogę.

Nie wiedziałam co się dzieje. Było ciemno jak nie wiem. W życiu tak ciemnej ciemności nie widziałam.

Słyszałam tylko ogłuszający ryk wiatru, i tak jakby wycie. Nic nie mogłam dostrzec.

Nie tylko ja to słyszałam. Cała nasza 4 to słyszała i wcale nam to się nie podobało.

Ja(w myśli): To źle wróży, jak nic ...

I miałam co do tego cholerną rację. Ale tego nawet nie chciałam brać pod uwagę.

Nagle w ciemności wyłoniły się dwie ciemne sylwetki. Były ciemniejsze od ciemności, która panowała.

Zatkałam sobie usta, i usta Misy. Akane i Yukari próbowały nie pisnąć słówka. Wiedziałyśmy, że jeśli się ruszymy i piśniemy, znajdą nas i zabiją, to pewne.

Widziałyśmy tylko czerwone ślepia, które pałały rządzą mordu. Byłyśmy na zgubionej pozycji. Wiedziałyśmy, że nie mamy z nimi szans.

Słyszałyśmy ich cichy warkot, który tylko nam potwierdzał nasze najgorsze obawy.

Usłyszałyśmy ich głosy

- Jesteś pewny, że to dobry dom?

- Tak jestem tego pewny. Musimy poszukać głębiej. Ona musi gdzieś w tym domu jest. Nie ma możliwości by uciekła. Nie nikogo, kto by ją obronił.

- W takim razie będzie to łatwe, bo ci idioci niczego jej nie nauczyli, stwierdzili, że ją ochronią, ale się przeliczyli.

- Po tym jak ich zabiliśmy, to tylko kwestia czasu, by ją wykończyć. Przecież tak szef nam rozkazał.

- Nie wrócimy, dopóki ona żyje. Tylko ona jest zdolna nas zniszczyć, ale teraz jest bezradna i bezsilna. I jest łatwym celem do wyeliminowania.

Zaczęli się rozglądać po pokoju.

Kiedy już praktycznie mieli nas na muszce. Nie wiadomo skąd pojawiło się światło, niczym raca lub laser uderzyło w nich. Odrzucając ich pod same okno.

- Co to było, do jasnej cholery?!

- Nie wiem, ale chyba nasz szef się przeliczył, ale nie możemy się poddać!

Wówczas ogarnął nas przenikliwy chłód, i wszystko wokół nas zaczęło się niebezpiecznie kręcić i zamazywać się w ciemnościach.

Zaraz potem straciłyśmy przytomność.

Kiedy zaczęły wracać mi zmysły i przytomność, słyszałam czyjeś zdenerwowane szepty.

- Jak myślisz, nic im nie jest?

- Nie, tylko straciły przytomność,. Cholera, jasna. Tego nie przewidziałem. Gdybym tylko szybciej się zorientował nie trzeba byłoby w to mieszać nie magicznych.

- Nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy i je zabrać, inaczej i je by zabili, a siostra by nam nie wybaczyła, gdyby im się coś stało. To nie ich wina ...

Wtedy spojrzeli się w naszą stronę.

- Zaczynają się budzić, całe szczęście, bo jak na razie nie możemy zbytnio używać czarów, by nas nie namierzyli.

Powoli zaczęłam się podnosić. Świat wokół mnie niebezpiecznie jeszcze wirował, ale pomału się to uspakajało.

Kiedy zupełnie już się uspokoiło, zorientowałam się, że wcale nie jestem w swoim pokoju, tylko na jakimś upiornym cmentarzu, a nieopodal wznosił się również upiorny Zamek lub co bądź klasztor. Skąd to mogłam wiedzieć, ciemno było.






Jedno jest pewne, jak się dziewczyny obudzą będą jeszcze bardziej przerażone niż wcześniej. Była pewna na sto procent.

Nagle nad uchem prawie przeleciał mi nietoperz. Wrzasnęłam ze strachu, ale ktoś mi zasłonił usta.

Usłyszałam czyjś głos.

- Czyś ty oszalałaś?! Nie wrzeszcz, bo nas znajdą, nim, się jak trzeba ukryjemy!

Kiedy odwróciłam głowę, zobaczyłam, że to był Matt. Keith siedział przy Misie, Akane i Yukari.

Ja(wyszeptałam): - Czy im nic nie jest?

Wskazując głową na dziewczyny.

Matt: Nie, nic im nie jest, zemdlały jak was przenosiliśmy. To normalne jak dla niemagicznych.

Ja: - to dobrze ... Chwila coś ty powiedział? Jak to nie magicznych? O czym ty mówisz?

Byłam w lekkim szoku, po tym co usłyszałam.

Keith: - To nie jest dobry moment i miejsce by ci to wytłumaczyć. Powiemy ci niedługo, jak się tylko zrobi spokojniej.

Ja: - Ale ja chcę wiedzieć teraz!

Uparcie stałam przy swoim.

Dziewczyny zaczęły się budzić. Były lekko skołowane, jakby przeżyły przejażdżkę roller-costerem co najmniej.

Kiedy się pionizowały.

Yukari (słabym głosem): - Gdzie my jesteśmy? To na pewno nie jest pokój Hime ...

Rozglądała się lekko skołowana.

Akane: - Prawda, to mi nie wygląda na pokój ...

Nie dokończyła, bo weszła jej w słowo Misa.

Misa: Bo mi to wygląda na jakiś zarośnięty i opustoszały, i upiorny cmentarz, czy ja umarłam?

Była przerażona, że stała się duchem.

Matt: - Nie, nie umarłaś, żyjesz.

Zapewnił ją.

Yukari: - To co my tu właściwie robimy?

Nie wiedząc jak się ma zachować, w sytuacji ekstremalnej, jaka teraz właśnie była.

Matt: - Nie mieliśmy dużego wyboru. Ale jeśli zaraz się nie pospieszymy i nie wejdziemy do zamku, nasza możliwość przetrwania będzie znikoma.

Tak samo jak bracia wyczułam, że coś jest dość daleko, ale dość blisko by nas dopaść za jednym razem.

Ja: - Ma się rozumieć, że jak jak wejdziemy do zamku, będziemy mogli się bronić przed tym czymś co nas zaatakowało?

Myśląc logicznie.

Keith: - Dobrze rozumujesz, siostro. W zamku jesteśmy bezpieczni, bo jest chroniony potężnymi zaklęciami, jak i nie tylko.

Matt: - Będziemy wstanie ich wyeliminować, ale pod warunkiem, że nas będziecie się słuchać, bo inaczej będzie kiepsko.

Bliźniacy wcale nie żartowali. Mieli jak najprawdziwiej poważny wyraz twarzy. Już samo spojrzenie na nich mówiło, że jeśli się ich nie posłuchamy, to z nami koniec.

Ja: - Nie dobrze, my tu bla bla, a wróg się zbliża. Musimy jak najszybciej i najciszej dostać się do zamku i ukryć swoją egzystencję, by nas nie dopadli, do czasu, kiedy wymyślimy plan ich zniszczenia.

Kiedy to mówiłam, uważałam, że to jest niemożliwe, do zrealizowania. Ale potem zmieniłam zdanie. Nie chciałam by moje przyjaciółki przeze mnie ucierpiały. Tego jednego byłam pewna.

Zaraz potem cała nasza szóstka wstała na nogi. Lekko mnie telepnęło, ale Matt mnie złapał nim narobiłam rabanu.

I tak też zaczęła się nasza upiorna wędrówka, ku nieznanemu. Przeczuwając, że to co się dzieje, jest zaledwie czubkiem góry lodowej. I to nie będą jedyni, którzy przyjdą próbować mnie zabić.

I wiedziałam jedno, że czeka mnie długa droga, by nie dać się pokonać,, ani też pozwolić, by ktokolwiek przeze mnie ucierpiał. Tego najbardziej pragnęłam.

Niczego z tego nie rozumiałam, wiedziałam, że nic nie wiem. I jedno jest pewne, coś tu jest lekko nie na miejscu.

Kiedy weszliśmy do środka, zaczęło mi się zdawać, że ten korytarz jest mi dość znany.



Tylko nie wiedziałam skąd. Nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie go widziałam. Wiedziałam jedno, jest nie dobrze, ale coraz gorzej. Wiedziałam jedno, że musimy jak najszybciej przebrnąć przez ten długi korytarz, bo inaczej będzie kiepsko.

I nie myliłam się. Wróg już zmierzał w naszą stronę i był coraz bliżej i bliżej niż nam się to wydawało.

CDN.

_________________________________________________

Jezu miałam kompletny zastój o.O Straciłam wenę twórczą, a moja matka nazwała mnie "sową nocną". Hmm... Ciekawe ... Rozdział taki sobie, ale lepszego jak na razie wymyślić nie mogę. Coś za upiornie, ale lepsze to niż nic. Mam nadzieję, że się podoba.

Rozdział 4

Kiedy się obudziłam było już widno. Musiałam nieźle być zmęczona ... Zorientowałam się, że jestem nadal w szkolnym mundurku.

Przez chwilę nie rozumiałam czemu. Dopiero, gdy usiadłam, odkrywając się, zaczęłam sobie pomału przypominać wczorajszy wieczór.

Jak dla mnie był to dość abstrakcyjny wieczór. Stwierdziłam, że to wszystko mi się śniło, ale i tego nie byłam w stu procentach pewna.

W końcu wstałam z łóżka. Spojrzałam się na swój zegarek. I zamarłam ...

Godzinę jaką zobaczyłam na zegarku zszokowała mnie nie mało. Dochodziło właśnie w pół do 12. Jak dla mnie to było coś niesamowitego.

Patrzyłam się na zegarek do 11:35. Zaraz potem przypomniałam sobie, że o w pół do 13 dziewczyny miały do mnie wpaść, ustalić projekt na zajęcia z fotografii, bo byłam z nimi w grupie.

Nie tracąc czasu, poleciałam do szafy, robiąc spory bałagan, bo nie mogłam się zdecydować co założyć, bo później wychodzimy do parku porobić zdjęcia.

W końcu zdecydowałam się na ten zestaw.



Złapałam ciuchy i poleciałam do łazienki, obok na piętrze. Szybko się umyłam i ubrałam. Uczesałam się i umalowałam.




Prawdę mówiąc, nigdy się sobie nie przyglądałam. Bo i po co miałabym to robić? W lustrze widziałam, dziewczynę o prawie białej karnacji, z dużymi ciemnymi oczami, otoczonych długimi rzęsami. Do kompletu o wzroście około 1.60cm. O długich, gęstych, lekko falujących czarnych włosach. Nic specjalnego. Na kujonkę nigdy nie wyglądałam.

Z natury byłam spokojna, jak mogłam unikałam kłótni, trudno było mnie wyprowadzić z równowagi. Do kompletu po tym co przeżyłam w jak błam mała, miałam obsesje, lub fobię w stosunku do mężczyzn. Jak kto by zwał. Z jednej strony biorę nogi za pas, z drugiej lepiej mnie nie wnerwiać bo dokopię, tak, że cię matka nie pozna.

Taka już byłam. Nigdy tej osobie nie wybaczyłam. Zranił mnie, i nawet nie powiedział słowa: "przepraszam". Cham i tyle, albo po prostu nie miał odwagi tego mi powiedzieć prosto w oczy.

Od tego czasu dałam sobie z facetami spokój. Ale jak to się mówi, nigdy nie mów nigdy. Może kiedyś znajdzie się ten jedyny ...

Po tym otrząsnęłam się i wyszłam z łazienki. Gasząc światło i zamykając drzwi. Spokojnym krokiem zeszłam na dół. Zupełnie zapominając o wczorajszym wieczorze.

Patrząc na zegar ścienny w korytarzu, zrozumiałam, że mam jeszcze pół godziny nim dziewczyny przyjdą. Zeszłam na dół a tam ...

Ja: What the hell?!

Myślałam, że to mi się tylko śniło, ale myliłam się...

To co zobaczyłam zdziwiło mnie aż tak, że musiałam się uszczypnąć, by ustalić, że jednak nie śnię.



Usłyszałam rozmowę.

Keith trzymał kubek i patrzył przez okno.

Keith: Jak myślisz, musiał być dla niej spory szok?

Nie odwracając się.

Matt właśnie skończył czytać książkę, i wziął laptopa.

Matt: A co myślałeś! Że będzie uradowana jak nas zobaczy? Przecież ostatni raz jak nas widziała miała zaledwie 2 lata. Ma prawo nas nie pamiętać. Dla niej obecnie jesteśmy zupełnie obcymi ludźmi.

Czytając pocztę elektroniczną.

Keith upił łyk z kubka.

Keith: Masz rację, ale teraz nie mamy wyboru. Musimy nadrobić ten stracony czas, jeśli chcemy ją chronić. Wiadomo, to nie będzie proste, ale musimy spróbować.

Odstawiając kubek na stolik.

Matt: Masz rację, ale potrzebny jest ktoś kto będzie nad nią czuwał w szkole, tam gdzie my nie możemy.

Zamykając laptopa i odkładając go na bok.

Keith: Z tego to wiem, ojciec już kogoś nam wysłał, ale kim ta osoba jest tego bladego pojęcia nie mam.

Siadając na pobliskim fotelu.

Matt: Też chciałbym to wiedzieć, ale nasz ojciec jest nieprzewidywalny. Zawsze w ostatnim momencie zmienia zdanie.

W tym momencie ruszyłam cichym krokiem w stronę kuchni, by zrobić sobie coś do jedzenia. Kiedy robiłam sobie kanapki. Myślałam sobie, czemu ja jestem taka mała, a oni jeśli dobrze kalkuluję mają, około 1.85cm. Coś tu naprawdę nie gra ... I jedno jest pewne, moje kumpele nie mogą ich zobaczyć, bo będą piszczały jak wariatki, przez ich nie da się ukryć wyglądu. Pewnie mają branie, jak ta lala ... Chwila, moment, o czym ja gadam? Pomyślałam. Nie to już przesada! Jak dla mnie mogą być, nic specjalnego, tylko czemu zaczęłam nagle piać na ich widok. Widocznie nadal odczuwam zmęczenie, chyba potrzebuje dłuższego wypoczynku.

Wyglądało to tak, jakbym była zazdrosna o własnych "braci". Jezu, powinnam się leczyć. I kiedy tak rozmyślałam, nie zauważyłam, że prawie sobie palec odkroiłam i że cieknie mi krew. Patrzyłam tępym wzrokiem jak mi krew kap i kap. i dopiero po chwili zorientowałam się, że to z mojego palca ona cieknie. I wrzasnęłam, jakby mnie ze skóry obdzierano co najmniej.

Zaraz potem usłyszałam stłumiony tupot 2 par nóg, kierujących się w stronę kuchni. Keith i Matt wpadli niczym tsunami do kuchni.

Keith & Matt: Hime, co się stało?

Wydyszeli obaj idealnie się synchronizując. Opierając się o framugi.

Ja lekko rozbawiona powiedziałam do nich, pokazując zakrwawiony palec.

Ja: Chciałam sobie ukroić chleb, ale zamiast niego chciałam sobie odkroić palec, na śniadanie.

Mając dość porąbaną minę, jakby mi to sprawiało niezłą uciechę, odkrajanie własnych palców.

Bliźniaki zamarli na sekundę, i po kilku sekundach.

Matt: Lecę po apteczkę, a ty Keith, sprawdź, czy nie trzeba jechać do szpitala!

I pognał w te pędy.

A ja miałam uśmiech ala kot z Krainy Czarów Alicji.

I byłam nie wiedzieć, czemu dumna, z tego co zrobiłam. Na prawdę cosik było ze mną nie tak.

Keith, ostrożnie do mnie podszedł.

Keith: Hime, pokaż mi tą rękę ...

Biorąc moją dłoń. Matt wpadł z apteczką. Po 15 minutach okazało się, że jednak szpital nie był potrzebny, nie odkroiłam sobie palca, tylko lekko go zraniłam. I skończyło się na opatrunku.

Nie wiem, czemu mnie to tak bawiło. Może dlatego, że widziałam ich przerażone miny, na widok zakrwawionej ręki o.O

Potem obaj stwierdzili, że lepiej bym się nie dotykała do ostrych narzędzi mordu, jak mam zamiar się zamyślić.

I do kompletu obaj uparli się, że zrobią mi coś do jedzenia, i usadowili mnie przy stole w kuchni.

I tak też dostałam jedzenie. I nie wiedzieć czemu obaj stali mi nad głową jak dwa cerbery, bym zjadła. Dotąd nikt się tym nie przejmował, czy jem, czy nie jem, było to zupełnie obojętne, ale nie oni.

Dopiero teraz zrozumiałam, że nie jestem ciężarem, jak jak czułam się od najmłodszych lat. Teraz dopiero poznałam, co to mieć naprawdę mieć rodzeństwo, i możliwe rodzinę.

Zaraz potem spojrzałam na zegarek i zamarłam. Była za pięć w pół do trzynastej, wpadłam w popłoch. Ponieważ nikt w szkole, ani z moich znajomych nie wiedział, że mam braci. Wiedzieli tylko, że po tym wypadku zostałam sama i pewnie szukają kogoś, kto by się mną zajął.

Poczułam dziwny ucisk w brzuchu. Wiedziałam, że dopóki oficjalnie tego pani Tanaka nie przekaże w szkole, nikt nie powinien o tym wiedzieć.

Ale to nie było najgorsze. Najgorsze było to, że Matt był dyrektorem Black Rose Music Company, a Keith to muzyk zespołu Amaranth. Jak ja im to wytłumaczę? Sama nie dam rady, te laski mnie zjedzą, i to na bank. W końcu nie miałam wyboru.

Ja: Mam mały problem, jak się zaraz nie schowacie, to lepiej miejcie telefon do szpitala w pogotowiu, bo mogę ucierpieć.

Miałam dość poważny głos i wcale nie żartowałam. Miałam zgrozę w oczach.

Matt: Właśnie się tego obawiałem. Ojciec jeszcze się nie zdecydował, co u niego dość dziwne i jak na razie musimy siedzieć cicho.

Jakby rozumiał moją obawę.

Ja: Szybko na górę, Moje kumpele zaraz tu będą, i nie tylko ja mogę ucierpieć, jeśli wam życie miłe i bez fleshy i się ukryjcie!

Pisnęłam ze strachu.

Keith: Szybko na górę, twoje kumpele właśnie idą...

Zerkając zza firanki. I zobaczył 3 dziewczyny ubrane dość podobnie do mnie.

Keith: Cholera! Goth attack, nadchodzi!

Puszczając firankę.

Po tym tekście, się trochę wkurzyłam!

Ja: Ja ci dam Goth Attack!

I łapkami w stronę Keith'a. Ale nie dotarłam, bo Matt mnie złapał i lekko podniósł do góry, i mogłam tylko wymachiwać nogami łapkami bezskutecznie.

Matt: Nie czas na bitwę, jeśli nie chcesz nas przedstawić kumpelom jak na razie.

Uspokajając mnie. I przywracając mi zmysły, bo obecnie byłam skupiona jak dokopać drugiemu z bratu.

Teraz to już naprawdę komicznie wyglądało. Scena iście komiczna, bo znowu zaczęłam wierzgać nogami, by mnie w końcu postawił. Rozumiem, że wykorzystuje swój wzrost przeciwko mnie, ale to już przegięcie.

Ja: Do jasnej Anielki! Wreszcie mnie postaw! Wybacz, ale ja nie jestem jakimś sprzętem lub czymś innym do trzymania w powietrzu!

Matt: Postawię, jeśli przestaniesz wierzgać i wymachiwać jak wariatka rękami i się uspokoisz.

Żartując sobie ze mnie.

A ja za to miałam spojrzenie niczym Bazyliszek i miałam ochotę ostro mu dokopać. Ale się powstrzymałam, bo przed drzwiami stały: Akane, Misa ...





I do kompletu Yukari.

Ja: No nie!

Wówczas Matt mnie postawił na nogi, a to co zrobił Keith przeraziło mnie doszczętnie.

Poszedł i wdzięcznym ruchem, otworzył drzwi mieszkania.

Keith: witam szanowne koleżanki mojej młodszej siostry...

Ukłonił się wdzięcznie.

Ja(w myśli): Potem się z tobą Keith policzę, uwierz mi!

Zaciskając dłonie w pięści.

Matt (wtrącając się): chyba chciałeś powiedzieć, naszej siostry.

Lekko obrażony.

Mina dziewczyn, co najmniej nie to, że zdziwiona, lecz aczkolwiek kompletnie zszokowana. Ja im się wcale nie dziwię, że tak jak jakby w słup soli zamieniło, na ich widok.

Po kilku minutach.

Yukari: Czemuś ty nic nam nie powiedziała!
Napadły na mnie.

Ja: Czemu? Ja sama dopiero wczoraj się dowiedziałam, więc co miałam wam powiedzieć?

Lekko zdziwiona, że jeszcze mnie nie udusiły.

Misa: Jeśli tak mówisz, to okey, zrozumiemy, ale patrząc na twoją minę, mówisz prawdę.

Akane: No coś takiego! Nikt by cię nie podejrzewał, ale teraz lepiej byś miała jakiegoś ochroniarza, bo paparazzi ci żyć nie dadzą, i nie tylko oni, ale wszyscy w szkole również.

Ja: Właśnie tego się obawiałam, ale dam sobie radę, ponoć już kogoś mają mi przydzielić, jako ochroniarza, tylko nie wiem, kim on lub ona jest.

Wtedy bliźniacy spojrzeli się na siebie jakby mówiąc: "Musiała podsłuchać naszą rozmowę, nie ma co!"

Ja: Dobra dziewczyny, poflirtujcie potem! Teraz mamy robotę! A bracia nie dostana nóżek i nie wsiąknął na amen.

Zaczęłam pchać dziewczyny w stronę schodów. Dając im do zrozumienia, żeby nam nie przeszkadzali, bo tylko więcej kłopotu niż pożytku, bo wszyscy nagle dostają jakiegoś kocio-kwiku na ich widok. W sumie sama tak się zachowywałam, ale teraz mi przeszło, jak się dowiedziałam, że są moimi braćmi.

Niedługo potem zamknęłyśmy się u mnie w pokoju. I tyle nas było widać.

CDN.

__________________________________________

Długo mi to zeszło nie ma co! I do kompletu cześć pierwsza o.O I wyszedł mi trochę dłuższy niż poprzednie. Mam nadzieję, że się spodoba. To dopiero część komicznej sytuacji z braćmi, więc czekajcie na drugą część. Dopiero tam się będzie działo ^_^ Już więcej nie zanudzam.

Rozdział 3


Minęło kilka dni, w których zupełnie nic się nie działo. A po Michiyo jakby zapadła się pod ziemię. Z początku jakoś tego nie zauważałam, ale w końcu jednak coś mnie tknęło.

Tknęło mnie to, kiedy właśnie kończyliśmy ostatnią lekcję, czyli angielski. Chwila, kiedy ostatni raz gadałam z Michiyo, było to dosłowne 4 dni temu. I od tego czasu, zupełnie nic ...

Wówczas wybił dzwonek, wiedziałam, że została mi godzina do dodatkowych zajęć. Spokojnie pozbierałam swoje rzeczy i ruszyłam do wyjścia, gdy pani Matsuda zatrzymała mnie w drzwiach klasy.

Pani Matsuda: Muszę z tobą porozmawiać, i to teraz.

Miała bardzo poważną minę.

Ja: Oczywiście. Mam jeszcze tylko godzinę, nim zacznę zajęcia dodatkowe.

Zatrzymując się.

Pani Matsuda: Rozumiem, nie zajmie to długo. Chciałam tylko powiedzieć, żebyś uważała na siebie. Ostatnio tyle dziwnych napadów. Ludzie znikają, i to zawsze wieczorem. Uważaj na siebie, proszę cię.

Nie żartowała wcale.

Z tego co mówiła, mówiła prawdę. Ostatnio coraz dziwniej się w mieście robiło. Coraz dziwniejsze rzeczy się pojawiały. Wiele osób ucierpiało, jak i zaginęło. To już nie były błahe przelewki.

Ja: Dziękuję bardzo, ale teraz muszę już iść, bo nie zdążę, a tego bym nie chciała.

I szybkim krokiem poleciałam przed siebie. Kiedy dotarłam na miejsce, zajęcia z fotografii się już zaczęły.

Około trzy godziny później. Było już ciemno, kiedy wychodziłam ze szkoły. Czułam się dość nieswojo, ale pech trafił, że nikt z klubu fotograficznego nie mieszkał w tym samym kierunku co ja. Więc dlatego stwierdziłam, że jak najszybciej się da, dotrę do domu.

Miałam szczęście, choć nie całkiem. Idąc prawie wpadłam na 3 dziwnych gostków. Nie chcąc mieć z nimi do czynienia, szybko zrobiłam unik,i pobiegłam przed siebie. Myślałam, że już mogę spokojnie iść, myliłam się ... Ci sami co ich minęłam jakiś czas temu.

Ja(w myśli): What the hell is going on?!

Nie mogłam zrozumieć o co chodzi, dopiero po chwili zorientowałam się, że miałam po prostu zwidy ze zmęczenia, i pomyliłam kwiaciarkę i jej córkę z jakimiś bandytami.

Stwierdziłam, że jestem przemęczona, i potrzebuję trochę odpoczynku, bo już zaczynam mieć zwidy na jawie.

Ja(w myśli): To już zaczyna być niebezpieczne. Potrzeby mi odpoczynek i to bardzo!

I spokojnym krokiem dotarłam do domu. Jednakże ...

Jednakże coś mi nie pasowało. Okna w domu, poza tym na górze, w pokoju gościnnym była zgaszone. Wiedziałam, że gosposia, już dawno powinna już pójść, więc co do licha?!

Gdy zaczęłam się jeszcze bardziej przyglądać, światło zgasło. I jakby jeszcze bardziej upiorniej się dom wydawał.

Dodatkowo zdawało mi się, że zobaczyłam zjawę ze świeczką, w pokoju gościnnym. Zamarłam, i dostałam dreszczy ze strachu. Co u diabła się tu dzieje?! Przecież nikogo nie ma w domu. Więc skąd to światło? Pytałam siebie samej.

Nadal przerażona, ruszyła w kierunku drzwi wejściowych. Drżącymi rękami, wyjęłam klucze do mieszkania. Włożyłam klucz i przekręciłam go. Położyłam rękę na klamce i nacisnęłam ją. Drzwi upiornie zaskrzypiały, gdy je otworzyłam. Może to była tylko moja aż za nadto wybujała wyobraźnia, ale usłyszałam cichy głos: "Paszła z stąd! Nikt tu cie nie prosił!"

Nie to tylko moja wybujała wyobraźnia płata mi figle. Weszłam do środka i zamknęłam drzwi za sobą. Potem dopiero przypomniałam sobie, że pani Tanaka miała dzisiaj przyjść podczas obecności gosposi, bo coś chciała mi zostawić. A twierdziłam, że nie miałam kontaktu z nią o.O Nie ja na prawdę muszę odpocząć ...

Szłam po ciemku, szukając włącznika światła. I jak na złość nie mogłam go znaleźć. Nagle poczuła pod stopami coś miękkiego i ciepłego. I ni o jotę nie wiedziałam co to.

Próbowałam zlokalizować to "coś", ale bezskutecznie. I kiedy znowu chciałam się ruszyć, to "coś" złapało mnie za nogę i nie chciało puścić.

Ja: HYAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!
I zamachnęłam się plecakiem, i nagle zdałam sobie sprawę, że temu czemuś przywaliłam, bo z okropnym łomotem walnęło na sofę w salonie, i ją z lekka przewracając.

Ja: Co do diabła?!

Teraz to już na prawdę nie wiedziałam co się dzieje. Złodziej? Nie sądzę, bo po jaką cholerę by leżał w przejściu do salonu. Zdziwiona. Więc co to u diabła jest?!

Chciałam jak najszybciej włączyć światło. Naprawdę.

Wtedy usłyszałam jakiś nieznany mi głos: Kuso! Co to do jasnej cholery!

Ewidentnie męski, i bardzo wkurwiony, bo ktoś nim trzepnął dość daleko, bo wylądował głową w dół razem z przewrócona sofą.

Poczułam się jakby mnie spetryfikowało. Co tu się dzieje? Ale stwierdziłam, że nie dam się tak łatwo!

Stanęłam w pozycji bojowej, i czekałam co się dalej wydarzy.

Wtedy zobaczyłam białą damę schodzącą po schodach. A raczej dwie upiorne postacie, na których widok wrzasnęłam jak opętana! i ruszyłam w pośpiechu drąc się: "AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!! SIŁY NIECZYSTE!!!!!!!!!!!!!!!!!"

I tak latając w kółko po salonie. Drąc się nie usłyszałam jeszcze jednego głosu, który powiedział: "Sotoshi, złap tą wariatkę nim sąsiedzi się zlecą!"

Mówiła to do osoby, która była najbliżej mnie, a została przeze mnie znokautowana, za pomocą plecaka.

Satoshi: Łatwo ci to mówić! Znokautowała mnie z siłą nosorożca za pomocą plecaka. I będę miał siniaka jak ta lala!

Burknął pod nosem, wstając.

Michiyo: Nie gderaj, tylko złap ją, jasne?!

Teraz to ona była wkurzona.

Satoshi: Jasne, jasne!

I nim się zorientowałam, ktoś mnie złapał, więc postanowiłam walczyć o własne życie!

Ja: nic z tego! Ty popieprzony złodzieju! Tak łatwo się nie dam!

Kiedy się tak szarpałam z nieznanym mi oprawcą, światło się włączyło. I co zobaczyłam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Ja: Co do diabła?!

Nie kapując o co chodzi.
Widząc panią Tanakę i jakiegoś gostka, którego pierwszy raz w życiu widzę

Pani Tanaka: Przepraszam za to wszystko, ale była awaria prądu, dlatego światła nie było. I jak chodziłam szukając świeczek. To dlatego musiałaś wziąć mnie za ducha, kiedy wyjrzałam przez okno w pokoju gościnnym.

Ja: No ładnie ... Ale przechodząc do sedna, co to było to coś miękkiego i ciepłego? A potem to coś mnie złapało za nogę ...

Miałam nadal lekko drżący głos.

Wtedy usłyszałam głos za sobą.

Satoshi: To była moja wina, upadła mi latarka, i poturlała się pod fotel. Kiedy ją wyciągałem, stanęłaś na mnie, więc się odsunąłem, bo nie wiedziałem co to.

Był lekko rozbawiony.

Satoshi: A potem zorientowałem się, że odsunął na bok stolik, dlatego złapałem cię za nogę, byś na niego nie wpadła. I zamiast tego, przywaliłaś mi plecakiem, z taką siłą, że przeleciałem przez pokój i wpadając na sofę, przewaliłem się z nią razem.

Wszystko mi tłumacząc.

W tym momencie myślałam, że mam coś z oczami, bo jak to wytłumaczyć, że gostek stojący za mną, nagle wszedł do salonu?

Pani Tanaka widząc moją zdziwioną minę, i spojrzawszy się, w którą stronę patrzę, uśmiechnęła się.

Pani Tanaka: Himeko, z twoimi oczami wszystko w porządku. nie widzisz podwójnie.

Uprzedzając moje pytanie.

Pani Tanaka: a tak przechodząc do tego co chciałam ci powiedzieć, a raczej chciałam ci pewna dwójkę przedstawić.

Wskazując na nich.

Pani Tanaka: Przedstawiam ci Keith'a i Matt'a Bloomwood.

Keith & Matt: Trochę czasu minęło, nie ma co ukrywać.

Ja: Nie rozumiem, o co chodzi?!

Lekko skołowana.

Pani Tanaka: Przecież cztery dni temu mówiłam ci, że poznasz swoich starszych braci.

Widząc, jakby cosik nie kontaktowała, albo miała problem z głową o.O

Dopiero po kilku chwilach dotarło to do mnie.

Ja: ŻE CO?!

Będąc w nie małym szoku.
The.One.full.784509.jpg

Bliźniacy: Witaj siostra!
Uśmiechnięci.

W myśli: Shimata! To nie Gwiazdka!

I zaraz potem zemdlałam, widząc tak jakby padający śnieg, którego jeszcze nie było o.O I nie wiedzieć jeszcze choinkę. A był to dopiero początek października.

Niedługo potem straciłam przytomność ...

_________________________________________________
Miało być inaczej, ale w końcu napisałam zupełnie inaczej... Geeez ... Ja nigdy się zdecydować nie mogę ... Rozdział taki sobie, ale cóż poradzić? Brak chyba weny, albo chwilowe zlasowanie mózgu ^^ Mam nadzieję, że tak się podoba XD A co do obrazka, to wzięty z mangi "The One", którą uwielbiam ^^

niedziela, 6 stycznia 2013

Rozdział 2


Przez całą drogę w ogóle się nie odzywałam, bo co miałam powiedzieć? Żalić się, że nie mogłam nic zrobić? To byłoby głupie i nawet dość dziecinne. Wiedziałam doskonale, że teraz nic już zrobić nie mogę. Teraz pozostało mi tylko być silna i pokazać, że dam sobie radę! Ale wiele rzeczy nie dawało mi spokoju. 

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wiele rzeczy w ogóle nie zauważałam i wiele z nich zupełnie nie miały sensu. Tak jak na przykład, wydawało mi się, że ktoś mnie cały czas obserwuje. I zawsze, kiedy miało się coś stać, zawsze wychodziłam z opresji cała.

To było dziwne, jak i zagadkowe. Jakby ktoś na de mną czuwał. Ale wiedziałam doskonale, że na pewno to nie był jakiś tam durny anioł stróż, tylko osoba z krwi i kości. Tego byłam w stu procentach pewna. 

Ale z drugiej strony, czemu, ktoś tyle zadawał sobie trudu by mnie chronić? To było bardzo zastanawiające. Niektóre dziwne przypadki dopiero teraz były łatwo do rozwikłania, ale wiele z nich nadal pozostawało zagadką. 

Kiedy tak rozmyślałam zdałam sobie sprawę, że już byłyśmy na miejscu, pod moim domem. Nawet nie wiedziałam kiedy dojechałyśmy na miejsce.

Michiyo: Kathreen, jesteśmy już na miejscu. Możesz już wysiąść z samochodu.
Powiedziała to spokojnym głosem, pełnym zrozumienia, ale też i tajemniczości.


Wysiadłam z samochodu, zabrałam swój plecak. Przed krótką chwile patrzyłam na swój dom.Wydawał się teraz taki smutny, i ponury. Pusty, bez życia. A przecież taki nie był. I znów poleciały mimo chodem łzy, których jak na złość nie mogłam powstrzymać. Wiedziałam, że to co się stało, nie da się naprawić. I to mnie złościło najbardziej. Złościło bo byłam bezradna, i nie mogłam nic zrobić, by stało się inaczej...

Cały świat runął mi w jednej sekundzie. Moje marzenie o założeniu zespołu szlag trafił! Teraz tylko obawiałam się, co teraz ze mną będzie! Byłam niepełnoletnia, a rodzice nie mówili nic, czy mają dalszą rodzinę. Nie chciałam nawet myśleć, że oddadzą mnie jakimś obcym ludziom. Tego się teraz najbardziej obawiałam.

W końcu spokojnym krokiem podeszłam do drzwi i zadzwoniłam. Michiyo stała za mną, wyglądała jakby coś ją gryzło. I dobrze! Niech wie, co ja teraz przechodzę! Niech wie, co to znaczy stracić rodziców! Chociaż to mnie podnosiło na duchu, wiedząc, jak jej jest trudno.

Niedługo potem, drzwi otworzyła nam starsza kobieta.

Gospodyni: Proszę wejść.
Powiedziała smutnym głosem.

Michiyo: Dziękuję.
Wchodząc tuż za mną.

Gospodyni zaprowadziła Michiyo do salonu.

Zaś ja powędrowałam na górę, do swojego pokoju.


Rzuciłam plecak na łóżko, i usiadłam na jego rancie. Siedziałam tak dobre z 15 minut. Gdy stwierdziłam, że musze się przebrać ...

Niechętnie wstałam i poczłapałam do szafy.

Założyłam pierwsze lepsze z brzegu, nie miałam ochoty myśleć nad ubraniem.
Umalowałam się, i poprawiłam swoje długie czarne lekko kręcone włosy.

Niechętnie zeszłam na dół, ale miałam tyle pytań, które nie dawały mi spokoju.

W salonie siedziała Michiyo i piła herbatę. Gdy tylko bezszelestnie zjawiłam się, podniosła wzrok na mnie. Odstawiła filiżankę.

Michiyo: Wiem, że jesteś zła, wiem, że bardzo byś chciała to zmienić. Możliwe, że za jakiś czas będziesz wstanie dotrzeć do prawdy, o tym całym zdarzeniu.

Powiedziała to, kiedy usiadłam.

Ja: Naprawdę? Jest to możliwe?
Tak bardzo chciałam, że to co mówi jest prawdą.

Michiyo: Tak, naprawdę. Długo mi to zajęło, nim mi się udało. Ale nie tylko ja tego chciałam.

Robiło się coraz bardziej dziwnie. Michiyo ściszyła głos, jakby obawiała się, że ktoś nas podsłucha.

Ja: Ale co się pani udało?
Byłam zupełnie zdezorientowana.

Michiyo: Ja wraz z twoimi rodzicami, chcieliśmy byś poznała prawdę, ale pewna osoba, cały czas się temu sprzeciwiała. Ale w momencie, gdy się dowiedziała o ich śmierci, zgodziła się bym ci powiedziała. Zgodziła się tylko dlatego, że jak powiedziałam, że jeśli nie poznasz prawdy, to będzie dla ciebie bardzo źle. I jeśli myślał, że do końca życia będzie cię ukrywał, przeliczył się. Miałaś szczęście, że nie pojechałaś dzisiaj z rodzicami.

Przerwała swoją wypowiedź.

Ja: Ale czemu ten ktoś w końcu się zgodził, i co ma wspólnego fakt, że nie pojechałam z nimi.

Już kompletnie ogłupiałam. To co teraz powiedziała, było dla mnie zupełnie nie zrozumiałe.

Michiyo ciągnąc dalej: Mówiąc dalej. Są pewne osoby, które za wszelką cenę nie chciały byś się urodziła. Wiedziały, że muszą cię zniszczyć, nim ty ich wyeliminujesz.

Teraz to już zrobiło się przerażająco. Ciarki mi przeszły po plecach. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Rodzice byli, aż za nadto nadopiekuńczy. I teraz wiele spraw nabierało sensu.

Ja: Chce pani powiedzieć, że jestem jakimś terminatorem w spódnicy, który ma za zadanie walki ze złem? To już kompletne brednie.

Roześmiałam się. Nigdy tak się nie śmiałam jak teraz.

Michiyo: Może i to dla ciebie to wszystko wydaje się śmieszne, ale jest to po części prawda.

Miała bardzo poważną minę. Widać było, że nie żartowała.

Michiyo: I jeszcze jedna sprawa. Twoi rodzice, którzy cię wychowywali, nie byli twoimi prawdziwymi rodzicami. To jedno, po drugie, nie jesteś jedynaczką, jak ci się wydawało. Masz dwóch starszych braci, którzy są bliźniakami, więc możesz dostać oczopląsu jak ich poznasz.

W tym momencie mnie zatkało. Dopiero teraz zorientowałam się, że jakiś czas temu przez ułamek sekundy, widziałam kogoś, ale coś mi się nie zgadzało ... O boże! Pomyślałam.

Ja: J-Jak t-to?! Mam braci?! Nie, to jakieś nieporozumienie!

Wstałam nagle, i usiadłam z powrotem. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Jeszcze 3 godziny temu, nie spodziewałabym się tego, czego usłyszałam. to już było dla mnie za dużo.

Michiyo: Twój ojciec nie miał wyboru. Po tym jak zostali zaatakowani, jak miałaś zaledwie rok. Twoja matka ratując ciebie, zginęła. By cię chronić, oddał cię pod opiekę dalekiej rodziny. Chciał byś miała normalne życie, z dala od magii i innych dziwnych rzeczy. Niestety, nie udało mu się to. Ale nie martw się, dasz sobie radę, tylko musisz wiedzieć jak. Ale o tym dowiesz się nie ode mnie. I tak jak podejrzewałaś, przez te wszystkie lata, twoi bracia pomagali ci, ale tak, byś o tym nie wiedziała.

Dokończyła herbatę.

Ja: No pięknie! 

Tylko tyle udało mi się powiedzieć, po tym jak to wszystko usłyszałam. Z jednej strony było to szokujące, ale z drugiej, bądź, co bądź, miałam braci, i to było najwspanialsze!

Michiyo podniosła się z kanapy. 

Michiyo: Na mnie już czas. Dam znać, kiedy, co i jak. 

Pożegnała się i wyszła, zostawiając mnie i gosposię samą w tym małym domu, który teraz coś za duży i dziwny się zrobił. Takie miałam dziwne uczucie.

CDN.

__________________________________________________

Wiem, trochę dziwna ta część, ale nie wiedziałam jak ją napisać. Do kompletu moja matka stwierdziła, że zacznie śpiewać operowo, co mnie zupełnie wytrącało z równowagi i nie mogłam się skupić na pisaniu. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Czekam na wasze opinie i pomysły.



czwartek, 3 stycznia 2013

Rozdział 1

 Wcisnęło mnie w krzesło. Zupełnie nie mogłam uwierzyć to co usłyszałam. Byłam w szoku. Jeszcze kilka godzin wcześniej, rozmawiałam z mamą i ojcem. Widziałam ich promienne uśmiechy na twarzy. A teraz ...

Nie mogłam wydusić ani jednego słowa. W oczach miałam łzy. Dotąd twierdziłam, że okazywanie uczuć poza domem, to słabość, myliłam się ... 

Nic nie przychodziło mi do głowy, zupełna pusta, jakby wszystko to co było dla mnie ważne, zniknęło, ulotniło się. Jakby było tylko snem, nie ważnym epizodem, czymś frywolnym.

W końcu udało mi się coś powiedzieć.

- C-co - j-ja m-mam t-teraz z-robić?
Głos mi się trząsł, a łzy nie chciały przestać płynąć. W końcu zakryłam twarz dłońmi, i rozpłakałam się na dobre.

Wychowawczyni nie wiedziała co ma robić. Pierwszy raz w jej karierze zawodowej takie zdarzenie miało miejsce. Podeszła do mnie i położyła mi rękę na ramieniu.

Wychowawczyni: Wiem, że to bardzo trudne, ale to co się stało się nie odstanie. Nie zwrócimy im życia ...

Ja: Łatwo pani tak mówić!

Wybuchłam niczym wulkan.

Ja: Jeszcze dzisiaj rano z nimi rozmawiałam! Nic nie wskazywało na to! Co za idiota to zrobił! Mam nadzieję, że go złapali i wsadzili do więzienia!

Wrzeszczałam jak opętana.

Dyrektorka: Spokojnie, panno Bloomwood, sprawca został złapany, ale to jeszcze nie koniec ...

Miała smutną minę.

Ja: Doprawdy?! Co ja mam teraz zrobić! Gdzie mam się podziać?

To było trafne pytanie. Dyrektorka i wychowawczyni milczały.

Ja: No pięknie ... Całe moje marzenia szlag trafił! Całe moje życie, to czysta pomyłka!

Ze złości zacisnęłam pięści, i zagryzając język, by nie palnąć głupoty.

Dyrektorka: wiem jedno, że ktoś po ciebie niedługo przyjedzie, i pomoże ci to wszystko ogarnąć ...

Patrzyła na zegarek, jakby na kogoś czekając.

W myśli kłębiły mi się różne dziwne rzeczy i myśli. Jakby ktoś specjalnie chciał wszystko zniszczyć, by tylko nic się nie stało. To było dziwne, ale i tajemnicze. Od dłuższego czasu wydawało mi się, że coś jest nie tak. I miałam rację. Ale co temu komuś dało, że zabił jej rodziców. Ale kiedy sobie przypomniała, że jednak miała jechać z nimi dzisiaj, przeszedł ją dreszcz ze strachu. Gdyby nie powiedziała, że ma ważne egzaminy, i że musi zostać w domu, pewnie i ona by była teraz martwa. W oczach miała grozę, z jednej strony płakała za stratą rodziców, z drugiej strony bała się, że i ją czeka to samo, za coś czego nie zrobiła. 

W końcu stwierdziłam, że mam już za bujną wyobraźnię, i po prostu umysł płata mi figle, bo ta wiadomość była za bardzo szokująca, i nie byłam przygotowana na coś takiego. Nikt przecież nie jest na coś takiego przygotowany. 

Niedługo potem, tak jak powiedziała pani dyrektor, ktoś zapukał do drzwi gabinetu.

Dyrektorka: Proszę wejść!
Powiedziała spokojnym, acz zdenerwowanym głosem.

Do gabinetu weszła kobieta około lat 30, elegancko ubrana.


Michiyo: Wybaczą panie za spóźnienie, te okropne korki o tej godzinie. 

Wchodząc do gabinetu.

Michiyo: Jestem, Michiyo Tanaka, i zostałam wybrana przez rodziców Kathreen na wszelki wypadek, gdyby im się stało, jako opiekun, nim zdołam odszukać dalszą rodzinę, by mogła się do nich przeprowadzić.

Powiedziała, lekko nerwowo.

Dyrektorka: Bardzo mi miło panią poznać, pani Tanaka.

Kłaniając się.

Michiyo: Ależ oczywiście, mnie też miło poznać.

Siedziałam na krześle nic nie mówiąc. Próbowałam zatamować łzy, i złość, że nic nie mogła zrobić, by tego uniknąć. Rodzice nigdy nie mówili jej, o dalszej rodzinie,. Wyglądało to tak, jakby jej nie mieli ... To było zastanawiające, ale też i niepokojące. Jeśli nie znajdą nikogo z dalszej rodziny, wyląduje w Domu Dziecka, a to jej się nie uśmiechało, za bardzo.

Po chwili spytałam: Co ja mam teraz zrobić? Jeśli rodzice nie mieli dalszej rodziny? Bo nigdy o nich nie mówili.

Byłam śmiertelnie poważna, jak na swój młody wiek. Co trochę śmiesznie wyglądało, jak tak mówiłam.

Michiyo: Spokojnie, masz szczęście, nie wszystko stracone. Nie musisz się obawiać, że zostaniesz sama. Ale o tym powiem ci za jakiś czas, jak się uporasz z szokiem po stracie rodziców.

Powiedziała spokojnym głosem.

Wtedy wtrąciła się wychowawczyni.

Wychowawczyni: Mam nadzieję, że tak będzie.

Dyrektorka spiorunowała wychowawczynię, która zamilkła i już nic więcej nie powiedziała.

Jak dla mnie to było dość, dziwne ... Jakby coś przed nią ukrywali. Ale co? To było zastanawiające. Ale w jednym się nie myliła, musiała się z tym pogodzić, to było priorytetem, reszta mogła poczekać. Przecież nie dostanie nóżek i nie ucieknie. 

Tylko co dalej? Ta cała Michiyo Tanaka, wydawała jej się trochę podejrzana, ale jak na razie nie miała za dużo podstaw by to powiedzieć na głos. Poczekamy, to zobaczymy. Stwierdziłam w myślach. 

Ale jedno nie dawało mi spokoju. Co miały znaczyć słowa mamy rano: "Jeśli coś się stanie, nie będziesz sama. Nie chcieliśmy, ale poznasz pewną prawdę."

Co miało to znaczyć? Jaką prawdę? I czemu dopiero, gdy im się miało coś stać, dopiero miła się dowiedzieć. To już zaczynało być przerażające. Ale i prawdziwe. Niedługo pozna całą prawdę, i tego się bała najbardziej. Bo czym ona miała by być? To było dopiero pytanie.

Niedługo potem pani dyrektor zwolniła mnie z reszty lekcji. Stwierdziła, że w takim stanie, jest to niemożliwe. I miała rację.

Zaraz po tym udałam się za panią Tanaka. I prawie siadłam z wrażenia, jak zobaczyłam najnowszy model ferrari stojący na parkingu przed szkołą.

Do siebie: Co to za kobieta?! O Matko Jedyna!

Stanęłam jak wryta, nie wierząc własnym oczom.

Michiyo: No co tak stoisz? Wsiadaj, zabiorę cię do domu.

Kładąc ręce na biodrach ze zdziwienia.

Ja: Ta... Dobrze ...

I niedługo potem ruszyłyśmy w kierunku domu Bloomwood'ów.

CDN.

________________________________________________

Trochę średni, ale zawsze jest. Kolejne postaram się napisać lepiej XD I do tego muszę się rozpisać, wtedy dopiero będzie jak trzeba. Mam nadzieję, że komuś się spodoba XD

środa, 2 stycznia 2013

Prolog

Pora lunch'u. Nasza bohaterka właśnie jadła zrobiony przez mamę lunch, i gadała z dziewczynami.

Nic nie wskazywało na to, co się stanie niedługo. Wówczas usłyszały głos dyrektorki szkoły, by Himeko Bloomwood, stawiła się na dywanik, i to bardzo pilne. Hime była przerażona, wiadomo, była dobrą uczennicą i nigdy niczego nie przeskrobała, na tyle by wylądować w gabinecie dyrektorki. Chcąc nie chcąc, powlokła się, zabierając rzeczy i chowając swój lunch. Już na wejściu zaczęła mieć bardzo złe przeczucia, które jak widać sprawdziły się, i to było najgorsze ...

Nieśmiało zapukała do drzwi.
- Proszę wejść!
Usłyszała głos dyrektorki. Powoli, ważąc kroki weszła do środka.

Pani dyrektor: - Proszę usiąść.

Himeko: - Ale ja nic...
Próbowała się bronić.

Pani dyrektor: - Tak wiem, ale lepiej byś usiadła, nim to powiem.

Zaraz potem wpadła wychowawczyni Himeko, pani Matsuda.

Wychowawczyni: Wielkie nieba!
Załamując ręce.

Himeko: - Co się stało?
Zdziwiona, i zdenerwowana zarazem.

Dyrektorka: Muszę z przykrością powiedzieć ci, że twoi rodzice mieli wypadek samochodowy, podczas podróży i niestety, nie żyją ...

Himeko: ŻE CO?!

Cdn.

______________________________________________
Jednak stwierdziłam, że sama zacznę pisać opowiadanie. Jeśli komuś się spodoba, to fajnie, jeśli nie, to nie, nikogo do tego nie zmuszam! Ale mile widziane pomysły na nowe notki XD
Dawno niczego nie pisałam, więc proszę uszanujcie to XD