sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział 11.2

W tym czasie gospodyni wróciła do pokoju, skradając się na palcach. Ale już nie z pustymi rękami, lecz narzędziem zbrodni zwanym wałkiem do ciasta. Nie była nadal w stu procentach pewna, czy jej się po prostu zwidziało. Lecz na wszelki jakikolwiek wypadek wolała się ubezpieczyć, na wypadek, gdyby jednak było inaczej niż sądziła.

Gospodyni (cicho do siebie): To jakiś absurd. Chyba miałam totalne zwidy. Jakim cudem kot Kathreen, nagle ni stąd ni zowąd przybrałby ludzką postać. To musiał być jednak włamywacz, ale z drugiej strony jednak, który włamywacz by włamywał się nago do mieszkania i bawił się kłębkami włóczki?

Te inne pytania, które cały czas przemykały przez głowę gosposi. Co jedne to tym bardziej nieprawdopodobne. I wcale nie mogła tych myśli powstrzymać, to było w tym najgorsze.

Nim jednak postanowiła wrócić do pokoju by się upewnić, zadzwoniła do obu braci Katie, lecz ci, nic jej nie powiedzieli, bo byli zbytnio zajęci pewną nie cierpiąco zwłoki sprawą, dlatego ja spławili.

Nie wiedząc sama, co ma o tym w końcu myśleć, z duszą na ramieniu i sercem w gardle, poczłapała wyposażona w wałek do ciasta, do tego upiornego pokoju. Stwierdziła, gdyby jej powiedziano, że w tym domu straszy, nigdy, a to nigdy w życiu by się na tej roboty nie podjęła.

Po chwili.

Gosposia (do siebie): Przecież w dzień duchy nie grasują! Co ja sobie ubzdurałam!

Karcąc się, za wybujałą wyobraźnię.

Jednak i tak podchodziła ostrożnie do drzwi, na wszelki wypadek. Kiedy znalazła się przed nimi, otworzyła je najciszej jak tylko potrafiła, by nie narobić rabanu. Z jednej strony, za żadne skarby nie chciała zajrzeć, ale jak ma sprawdzić, nie zaglądając? Ostrożnie, więc uchyliła drzwi i zajrzała przez szparę.

Nikogo lub też niczego tam nie było. Został tylko bałagan i porozrzucane wszędzie kłębki włóczki, a po zmorze, ani widu ani słychu.

Gosposia: Jak na dole nic nie ma, to może na suficie?

Ostrożnie zadarła głowę, przygotowując się na najgorsze, ale i tam nic. Poza tym, że zostały ślady, po czyjiś sporych pazurach, ale i tam też było pusto.

Gosposia: Nie, to jakiś obłęd, zaczynam popadać w paranoję. Widać powinnam zrobić sobie kilka dni urlopu, bo ze zmęczenia mam majaki. Przecież takie istoty istnieją tylko w bajkach, a nie w realnym życiu.

Oddychając z ulgą, powoli wycofywała się od drzwi, by je powoli zamknąć. Wówczas przed sobą na ścianie zobaczyła cień, który wcale nie był jej. A była tego w stu procentach pewna, ponieważ było widoczne para uszu, które wcale na ludzkie nie wyglądały. Nie mówiąc o ogonie, który cały czas się poruszał.

Nie wiedziała, co ma zrobić. Zesztywniała ze strachu. Bała się, że jak się poruszy, to to coś ją zaatakuje. W końcu zebrała całą swoją odwagę, i postanowiła działać. Stwierdziła, że nie da się jednak zastraszyć.

Zacisnęła mocniej dłoń, w której trzymała wałek do ciasta.

Gospodyni (w myśli): Nie dam się!

I z impetem odwróciła się zamac**jąc wałkiem do ciasta. Lecz nikogo za sobą nie zobaczyła. Cień zniknął.

Gospodyni: No co do cholery! Widać to cos ze mną w kotka i myszkę sobie pogrywa! Jeśli chce wiedzieć, to powiem. Przeżyłam już swoje, i żadne takie idiotyzmy mnie nie wystraszą!

Strach powoli zamienił się w zdenerwowanie.

Wtedy nagle jakby spod ziemi usłyszała męski głos.

Tomoya: Tylko ciekaw jestem, kto byłby myszą, bo na pewno nie ja. Nyaaaaa ….

Oblizał łapkę, siedząc na parapecie, za zasłoną.

Gosposia: Jeszcze czego! Jeśli myślisz, że możesz sobie ze mną tak pogrywać, ty przebierańcu, to się mylisz!

Ruszyła w kierunku dobiegającego głosu.

Tomoya: Radzę byś ze mną nie zadzierała, bo ze mną, miła pani nie wygrasz.

Odsłaniając zasłonę, i zeskakując z parapetu, i podchodząc do gosposi.

Gosposia na widok faceta o wzroście 185 cm, lekko się cofnęła o parę kroków do tyłu. Nie wspominając o kocich uszach, ogonie, i to, że miał długie czarne włosy i srebne kocie ślepia, i był ubrany na czarno. Z widocznym paskiem z ćwiekami, i bransoletkami tego samego kalibru. Obroża na szyi była widoczna.

Gosposia: Ty demonie przebrzydły, nie zbliżaj się do mnie!

Nadal się cofając do tyłu.

Tomoya: Eh, wiedziałem, że tak będzie. Ale nie przypuszczałem, że padnie to na panią. Ja naprawdę nie zrobię pani krzywdy. Katie by mnie obdarła by mnie żywcem ze skóry, gdybym coś takiego zrobił.

Spokojnym głosem przemawiając do przerażonej gosposi.

Gosposia: Ale i tak nie wierzę! Cos zrobił z tym biednym kotem!

Myśląc, że go zjadł, co najmniej.

Tomoya: Nic nie zrobiłem z tym kotem, bo sam nim jestem. Widać, nie powiedzieli ci całej prawdy. Ale ja od tego nie jestem, by panią uświadamiać, naprawdę. Nie mam takich kwalifikacji.

Drapiąc się za uszkiem, nie wiedząc co ma począć, z tą stukniętą gosposią. Ale zbliżyć się do niej nie mógł, bo cały czas wymachiwała przed sobą metalowym wałkiem, a to było dość niebezpieczne.

Gosposia: Ja nadal ci nie wierzę!

Będąc w stanie gotowości bojowej.

Tomoya: Rozumiem, że mi nie wierzysz, ale z łaski swojej, mogłaby pani już nie wymachiwać, tym narzędziem zbrodni, bo wybaczy pani, ale ja ciastem do rozwałkowania nie jestem i nigdy nim nie będę, nyaa ….

Robiąc unik, bo gosposia, postanowił, wyciągnąć z kieszeni zapasowe widelce, o których nie wiedział. I którymi zaczęła w niego rzucać.

Tomoya: Ta baba oszalała! Chce mnie przedziurawić na wylot!

Uciekając i robiąc uniki, miedzy latającymi widelcami, i chyba nożami.

Gosposia: A masz, ty potworze! Nie wywiniesz mi się!

Biegnąc za nim, z prędkością formuły 1.

Tomoya: Cholera! Nim Katie, i bracia wrócą, ja będę już się smażył na patelni!

Wpadając na schody i nie wiele myśląc, zeskoczył z 1 piętra na parter. I lądując na cztery łapy. Odskoczył, i w tym samym miejscu, gdzie wylądował, wbiło się nóż kuchenny, i parę widelców.

Tomoya: Mało brakowało, przysięgam!

Łapiąc się za serce, i pędem otwierając pobliskie okno i wyskakując przez nie.

Na framudze okna, wylądowały dwa widelce, ale po Tomoyi ani już śladu.

Gosposia, uspokoiła się nie co. Dopiero teraz zorientowała się, że ten dziwoląg na serio miał obrożę, kota Katie, ponieważ tak obroża był robiona specjalnie na zamówienie, więc nigdzie innej takiej nikt dostać nie mógł.

Gosposia: Co ja najlepszego zrobiłam! Prawie zabiłam kota Katie!

Z załamania opuściła ręce i siadła na pobliskim fotelu.

Dopiero teraz uświadomiła sobie, że mówiono jej o tym, że rasa tego koca, jest catian. I w każdej chwili mogą oni przybrać bardziej ludzką formę, by móc chronić lepiej swoją panią.

W sumie nie brała tego na serio, i teraz to jej się chyba czkawką odbije, bo właśnie wypędziła go z domu. Tylko jak go znajdzie? Przecież nie ma telefonu, by móc zadzwonić.

Od tej chwili, tylko błagała boga, by bezpiecznie wrócił do domu. I była świadoma tego, że łatwo jej za to co zrobiła nie przebaczy. Tego była w zupełności pewna. Teraz tylko pozostało czekać, co się dalej wydarzy. A tego właśnie jeszcze bardziej się obawiała, niż przedtem.

Ale co się stało, to się nie odstanie. Co było, to będzie. Przecież nie wyleci z domu i nie zacznie go szukać, bo wyjdzie na ostatnią idiotkę. I kto tak na marginesie by jej uwierzył? Chyba nikt przy zdrowych zmysłach, a nawet jeśli, to po to by zrobić z niego atrakcję turystyczną, lub co gorsza eksperymenty medyczne. A tego by sobie nie darowała.

Nikomu by tego nie życzyła, nawet jeśli to nawet byłby kosmita, czy też nawet postać fantastyczna, tego była jednak pewna. I nikt na jej miejscu by się nie dziwił, że tak właśnie pomyślała.

____________________________________________________
Mam nadzieję, że się podoba. Kolejny już pewnie w poniedziałek, lub w niedziele, nie jestem tego w stu procentach pewna XD

1 komentarz:

  1. Dobrze, że mi dałaś komentarz :D :P Muszę poczytać to opowiadanie ! Szkoda, że nie piszesz dalej. Pozdrawiam ;)
    Anioł Cierpienia vel. Tygrysia.

    OdpowiedzUsuń